Przywiozłam ją do Krakowa jakoś na początku studiów. Pochłaniałam wtedy namiętnie stronice "Gry w klasy" Julia Cortazara. Ach! Muszę koniecznie wrócić do tej książki. Przypomnieć sobie intelektualne i niekiedy bardzo oderwane od rzeczywistości dysputy bohaterów w tym małym, ciasnym mieszkaniu, nieustająco zakopconym dymem papierosowym, którym towarzyszyły dźwięki dobrych płyt jazzowych i opary alkoholu. To właśnie przy tej książce poznałam smak yerba mate a postać Magi, która razem z Oliveirą wędrowała ulicami Paryża "nie szukając się, ale wiedząc, że chodzą po to, żeby się znaleźć", oczarowała mnie na tyle, że postanowiłam jej imieniem nazwać swoją kotkę.
Maga nigdy nie była kotem "na kolana". Po pieszczoty przychodzi wtedy, kiedy ma nie ochotę. Potrafi za to być niezwykle irytująca w podążaniu za kimś jak cień ;). Ciągle mi towarzyszy, cokolwiek robię ona zaraz przybiega i obserwuje, potem zasypia zwinięta w kłębek i czuwa przy nogach, laptopie, na pralce czy desce do prasowania ;), żeby w razie czego znów za mną podążyć.
Z chwilą przyjścia na świat Gabrysia sama postanowiła się trochę wycofać i traktowała go z dużym dystansem. Po jakimś czasie znowu wróciła spać do nas do łóżka. Przed nieokiełznanymi pieszczotami Potomka zwykle stroniła, uciekając przed nim, później trochę zobojętniała i dała się tarmosić za futro, aż jej się cierpliwość skończyła. Kilka razy wyciągnęła pazur, kiedy Gabryś mocną pociągnął ją za ogon, ale to chyba normalne, bo każde zwierzę ma swoje granice tykalności i i dopóki oboje nie nauczą się bezpiecznej zabawy rodzic powinien ją nadzorować.
Wszystko byłoby cacy, ale po roku czasu coś ją opętało i zaczęła syczeć i parskać na babcię Gabrysia, która przychodzi do niego, wówczas gdy ja jestem w pracy (dopóki byłam w mieszkaniu zachowywała się normalnie). Mniemam, że jest zazdrosna o niego albo o mnie (?). Niestety zachowanie to nie okazało się być chwilowym wybrykiem. Zamykanie jej codziennie w osobnym pomieszczeniu, żeby Gabryś mógł się spokojnie pobawić z babcią, stało się dość absurdalnym rozwiązaniem i jego przeciąganie w czasie nie miało sensu. Z ogromnym bólem serca, bo to przecież mój ukochany futrzak, który nieustająco śledzi mnie od 7 lat, zawożę ją do swojej babci. Mam nadzieję, że będzie jej tam dobrze, przyzwyczai się do nowych domowników, którzy z pewnością nie będą wchodzić jej w drogę i pozwolą jej się w spokoju wylegiwać na kanapie.
Poprosiłam swoją siostrę żeby mi cyknęła pożegnalne zdjęcie z Magą. Oprawię je sobie w ramkę i dołączę do kuchennej galerii na ścianie :)
Na koniec będzie jeszcze panterkowa kiecka w całości, co to mi na wyprzedaży przez przypadek wpadła w ręce. Parę dni temu wybrałam się ze swoją siostrą na rekonesans po galerii za kurtką i próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio chodziłam po sklepach. Chyba dobre 2 lata temu. Odzwyczaiłam się. Wystawy sklepowe nie robią już na mnie wrażenia, ani nawet czerwone hasła wyprzedażowe na pół sklepowej szyby. Wszystko czego potrzebuję, jestem w stanie znaleźć za groszę w lumpeksie.
Ale wracając do sukienki, weszłam do H&M w poszukiwaniu letniego obuwia. Sukienkę kiedyś widziałam, spojrzałam na cenę i stwierdziłam bez żalu, że mogę się bez niej obejść. Gdyby nie to, że mignęła mi w drodze do kasy cała upstrzona czerwonymi metkami ;) oraz półgodzinne rozważania "brać czy nie", nad którymi przeważył jedynie długo oczekiwany zwrot podatku oraz fakt, że pracowałam jak osioł w tym roku i zasłużyłam na nagrodę to wróciłabym do domu z sandałami i wcale nie śniłabym o niej po nocach ;P. Więcej grzechów zakupowo-wyprzedażowych nie pamiętam. Ach! Zielone pióra i bransoletki z wyprzedaży, ale tej zeszłorocznej ; P.
maxi, sandały: H&M %
bolerko: lumpeks
kolczyki i bransoletki: % nie pamiętam skąd (Aldo?)